Skąd to
uczucie? Nie potrafię odpowiedzieć. Ogarnęła mnie wewnętrzna życiowa euforia.
Oczyściłam umysł, duszę, a dzięki temu wciąż oczyszczam też ciało. Przetarłam
oczy i nareszcie widzę wyraźnie. Łapię się za głowę i zastanawiam, jak mogłam
tak żyć? No mogłam, ale nie było łatwo. Napisałam wyżej „prawie wolna” – kilka
bitew już wygrałam, choć wciąż od czasu do czasu czuję zapach wojny. Mojej
wewnętrznej wojny domowej. I tak osiągnęłam już bardzo wiele i jestem z tego
bardzo dumna.
Źródło: Internet |
Możecie się
zastanawiać o czym ja w ogóle piszę? O co mi chodzi? Niełatwo się do tego
przyznać, a jeszcze ciężej o tym opowiadać ze szczegółami. To jest jak brzemię,
które skutecznie zatruwa życie, nie pozwala wyjść do świata, zmusza do
zamknięcia się w czterech ścianach swego domu i umysłu. Ciągły, bezpodstawny
strach i uczucie ogarniającej paniki, na które ciało reaguje niczym marionetka
kontrolowana przez kogoś innego. Kogoś, kto działa mi na złość, kto chce mnie
skrzywdzić. Niechętnie wracam do tego myślami, ale muszę. Żeby skutecznie
walczyć z wrogiem trzeba go rozłożyć na części pierwsze i przeanalizować. Wtedy
łatwiej znaleźć jego słabe strony i celować w nie skutecznie.
Niełatwo
mówić o tym głośno, bo nikt nie chce być wrzucony do pudełka z napisem
„wariat”. Nie jestem wariatką. Jedynie mam pewien problem, a właściwie to go
miałam, tak przynajmniej mi się wydaje. Może właśnie odchodzi on na zawsze, a
może jedynie układa się do snu zimowego, a po jakimś czasie znów się obudzi i
będzie mnie nachodził. Mam nadzieję, że nie, a jeśli jednak stanie się inaczej,
to mam w ręku silną oręż i potrafię już z tym walczyć, a co najważniejsze
skutecznie.
Nerwica. Odmiana
lękowa w przewadze. Moja wieloletnia towarzyszka. Pierwsza myśl –
niezrównoważona psychopatka, prawda? Krzycząca wariatka z drżącymi rękoma,
wyżywająca się na całej rodzinie. Czy wiecie w ogóle czym jest nerwica? Żeby
obraz był jasny, zacytuję co nieco, jako, że ekspertem nie jestem… (choć znam
ją od podszewki)…
„Nerwice to
inaczej mówiąc neurozy. To zespół różnorodnych zaburzeń o psychicznym
charakterze, które mogą mieć rozmaite przyczyny. Nerwice to zarówno dysfunkcje
narządów jak i psychogenne zaburzenia emocjonalne. To także nieprawidłowości
związane z procesami psychicznymi oraz zachowaniem człowieka.
Nerwice mogą pojawić się w związku z problemami rodzinnymi, szkolnymi, zawodowymi i środowiskowymi. Objawy mogą mieć charakter zaburzeń somatycznych, lub też nieprawidłowości związanych z funkcjami poznawczymi oraz zaburzeń wyrażania swoich emocji.”
Nerwice mogą pojawić się w związku z problemami rodzinnymi, szkolnymi, zawodowymi i środowiskowymi. Objawy mogą mieć charakter zaburzeń somatycznych, lub też nieprawidłowości związanych z funkcjami poznawczymi oraz zaburzeń wyrażania swoich emocji.”
http://www.slownikmedyczny.edu.pl/nerwice_83.html
„Nerwica lękowa jest zaburzeniem
psychicznym objawiającym się stałym odczuwaniem przez chorego napięcia,
niepokoju i zagrożenia, które w rzeczywistości nie mają racjonalnych podstaw.
Bardzo często osoby cierpiące na tę chorobę odczuwają lęk przed więcej niż
jednym czynnikiem. Zdarza się, że permanentne poczucie zagrożenia przeradza się
w fobię (na przykład w socjofobię lub nozofobię).
Nerwica lękowa może być spowodowana czynnikami genetycznymi, rozwojowymi, osobowościowymi lub ich połączeniem. Pierwsze objawy to utrata pewności siebie, zaburzenia apetytu, poszukiwanie akceptacji i opieki. W późniejszym stadium może pojawić się także depresja, przy czym, zgodnie z nazwą choroby, uczucie lęku jest na każdym etapie dominujące. Zaburzenia lękowe prowadzą do powstania problemów z funkcjonowaniem w społeczeństwie, przez co nerwica staje się uciążliwa również dla otoczenia chorego. Pacjenci obawiają się wychodzenia z domu, zawierania nowych znajomości, znajdowania się w nieprzewidzianych przez nich sytuacjach”
Nerwica lękowa może być spowodowana czynnikami genetycznymi, rozwojowymi, osobowościowymi lub ich połączeniem. Pierwsze objawy to utrata pewności siebie, zaburzenia apetytu, poszukiwanie akceptacji i opieki. W późniejszym stadium może pojawić się także depresja, przy czym, zgodnie z nazwą choroby, uczucie lęku jest na każdym etapie dominujące. Zaburzenia lękowe prowadzą do powstania problemów z funkcjonowaniem w społeczeństwie, przez co nerwica staje się uciążliwa również dla otoczenia chorego. Pacjenci obawiają się wychodzenia z domu, zawierania nowych znajomości, znajdowania się w nieprzewidzianych przez nich sytuacjach”
http://www.slownikmedyczny.edu.pl/nerwica_lekowa_225.html
„Manifestacje
zaburzeń nerwicowych mogą przyjmować następujące obrazy:
- objawy somatyczne: porażenia narządów ruchu lub pewnych ich części, brak czucia pewnych obszarów skóry, zaburzenia wzroku, słuchu lub nadmierna wrażliwość na bodźce, trudności z oddychaniem, uczucie ciasnoty w klatce piersiowej, napięciowy ból głowy, ból żołądka, serca, kręgosłupa, zawroty głowy, drżenie kończyn, kołatanie serca, nagłe uderzenie gorąca, zespoły objawów charakterystyczne dla niektórych chorób czy stanów fizjologicznych (np. urojona ciąża, zaburzenia mowy, zaburzenia równowagi, napady drgawkowe przypominające padaczkę, itd.), zaburzenia funkcjonowania organów wewnętrznych, zaburzenia seksualne
- zaburzenia funkcji poznawczych: natrętne myślenie, natręctwa ruchowe, zaburzenia pamięci, trudności w koncentracji uwagi, subiektywnie odczuwalne zmiany w percepcji rzeczywistości (np. derealizacja),
- zaburzenia emocji: fobie – patologiczny lęk przed pewnymi przedmiotami, zwierzętami, sytuacjami, lęk wolnopłynący, nieokreślony niepokój, nagłe napady lęku, brak motywacji, apatia, zanik zdolności odczuwania przyjemności (anhedonia), stan podwyższonego napięcia, poirytowanie, labilność emocjonalna, przygnębienie, zaburzenia snu, najczęściej bezsenność.”
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zaburzenia_nerwicowe
Nie pamiętam
dokładnie kiedy pojawiła się po raz pierwszy. Dziś jak analizuję swoje życie,
myślę, że pierwsze spotkania z NIĄ miałam w dzieciństwie. Wciąż nie wiem
dlaczego. Byłam szczęśliwym dzieckiem, żadnej traumy, żadnego alkoholizmu czy
innych patologii. Przez kolejne lata była cisza. Totalna. Byłam licealistką, a
następnie szczęśliwą studentką, zakochaną w swych studiach i w swym przyszłym
mężu. Był ślub, a po nim wyjazd do Londynu. I się zaczęło. Atakowało mnie nagle
i niespodziewanie, w różnych sytuacjach. Objawy typu strach, napięcie, panika
to nic. Najgorsze były objawy somatyczne – duszności, uczucie zaciskającej się
obręczy na szyi, ciągła gula w gardle. Swoje trzy grosze dokładała depresja
związana z tęsknotą za domem i życiem w zawieszeniu – wracać do Polski czy nie
wracać? Doszła też choroba babci mojego męża. Kochałam ją całym sercem. Była mi
bardzo bliska. Patrzenie jak zabija ją bezwzględne raczysko i to uczucie
niemocy - to było bardzo bolesne.
Odetchnęłam
dopiero, gdy zdecydowaliśmy się na dziecko. Moje myśli oderwały się od ciemnej
strony mojego umysły i wędrowały do jasnej i radosnej krainy, jaką miało być
moje przyszłe macierzyństwo. Planowałam i kupowałam jak szalona. Szczęście,
które mnie wówczas ogarnęło przytłumiło złe emocje. Wszystko było dobrze do
czasu, w którym moja upragniona córeczka przyszła na świat. Nawet nie wiem
kiedy zawładnął mną baby blues – dziś wiem, że to było to, wtedy niekoniecznie
zdawałam sobie z tego sprawę. Dołączyła do tego depresja (a może zawsze gdzieś
się czaiła?), którą odczuwałam w związku z silną tęsknotą za życiem w Anglii
oraz lęk przed przyszłością w Polsce (paradoks). Już niespełna rok po urodzeniu
Zosi, widmo nerwicy zaczęło mnie nachodzić ponownie. Zmieniło nieco swe oblicze
i nie zaciskało już rąk na mym gardle. Zaatakowało moje całe ciało. Robiło mi
się słabo – często myślałam, że za chwilę upadnę. Nagle, ni stąd, ni zowąd. Drętwiało
mi ciało, miałam zaburzenia mowy, duszności, drgawki. Dochodziły do tego
objawy, które mogłyby wskazywać na zawał – tachykardia, ból w klatce piersiowej,
odrętwienie lewej strony ciała. Za każdym razem strach był nie do opisania.
Myślałam, że to koniec, że nikt mi nie pomoże, że zaraz umrę. Bałam się wyjść z
domu, bałam się w nim zostać sama. Przestałam wypuszczać się sama autem w
dalsze trasy. Bałam się nocy - budziłam się w jej środku z silnym uczuciem
paniki, z walącym sercem, zlana potem. Strach zawładną moim życiem, co również
odbijało się na moich najbliższych.
Źródło: Internet |
Szukałam pomocy. Pierwsza próba nie powiodła się. Lekarz, któremu opowiedziałam o swoim problemie zalecił mi pić melisę, wyciszyć się, od czasu do czasu wyjść z domu bez męża, bez dziecka. Poczułam się potraktowana jak rozhisteryzowana wariatka, a ja przecież nie potrafiłam tego kontrolować. Stałam z boku i bezsilnie się temu wszystkiemu przyglądałam. Postanowiłam się nie poddawać. Podjęłam drugą próbę – cudowna, młoda Pani doktor wysłuchała mnie i skierowała do poradni neurologicznej. Tak trafiłam do Szpitala Uniwersyteckiego w Olsztynie, w którym zbadano mnie pod kątem padaczki oraz guza mózgu – dwukrotnie wykonano badanie EEG i zrobiono tomografię głowy. Wyniki EEG nie były do końca zadowalające, ale tomograf niczego nie wykrył. Na tym się skończyło ponieważ w moim łonie zaczął kiełkować Stasiek. Mimo, że ciąża była dla mnie okresem cudownym, pełnym pozytywnych emocji i myśli krążących wokół drugiego dziecka, nie uciszyło to dotychczasowych problemów. Wręcz przeciwnie – miałam wrażenie, że było jeszcze gorzej. Musiałam jednak przeczekać.
Kilka
miesięcy po urodzeniu Stasia zdecydowałam się wrócić do prób zbadania swojego
problemu, zwłaszcza, że jak to mam zwyczaj mawiać, zaczęło mi wariować
serducho. Skierowano mnie na badania pod kątem hipoglikemii reaktywnej (że co?)
– pudło. Następnie pod lupę poszła moja tarczyca i okazało się, że jesteśmy na
jakimś tropie – wyniki wskazujące na Hashimoto. Jednak nie było to
wytłumaczeniem wszystkich objawów. Po tym, jak kolejny raz wylądowałam w
szpitalu z galopującym sercem, poddałam się dokładnemu badaniu
kardiologicznemu. Co wykazało? Nic. To znaczy nic złego. Moje serce jest w
pełni zdrowe, a wszystkie jego szaleństwa nie były wynikiem jakiejkolwiek
choroby czy wady. Pani doktor sama zasugerowała, że jest to nadpobudliwość
nerwowa. „Na szczęście są na to sposoby” – rzekła i zdradziła mi kilka metod
walki.
Po tym
badaniu dostałam jakiegoś niewytłumaczalnego przyspieszenia. Mijając próg
poradni kardiologicznej, czułam się o jakieś 100% zdrowsza. Czułam się
cudownie, a to dlatego, że został wyeliminowany czynnik, jakim był strach.
Przestałam się bać, a uczucie paniki zmalało do minimum. Zrozumiałam, że to, co
dotąd mną targało, to problemy o podłożu neurologicznym. Postanowiłam stawić
temu czoła. Stosowanie się do zaleceń kardiologa również pomogło. Regularnie
przyjmuję magnez i potas. Dowiedziałam się, że ten pierwszy jest bardzo istotny
dla prawidłowego funkcjonowania układu nerwowego, a jego niedobór może leżeć u
podłoża nerwicy i depresji. Co jeszcze? Swoim emocjom trzeba dać upust. I nie
mam tu na myśli rozbicia zestawu talerzy na najbliższej ścianie, czy
spuszczenia łomotu pierwszej napotkanej osobie, ani też wykrzyczenia mężowi
swojej frustracji prosto w twarz (choć od czasu do czasu oczyszcza to
atmosferę). Wprowadziłam do swojego życia aktywność fizyczną, choć wciąż nie w
stopniu zalecanym przez panią doktor – wszystko jest jednak na dobrej drodze.
Moje ciało skutecznie pozbywa się złej energii i przekuwa ją na dobrą,
pozbywając się przy tym nadmiaru tłuszczu. Jak dla mnie połączenie idealne.
Nareszcie,
pierwszy raz od kilku lat, czuję, że jestem z powrotem na torze, którym szłam,
a z którego zostałam wypchnięta. Nareszcie funkcjonuję jak człowiek, a nie
ludzki strzęp. Mimo, że moja „przyjaciółka” wciąż się gdzieś kręci i próbuje od
czasu do czasu wkraść się w moje łaski, wiem, jak stawiać jej opór. Aż chce mi
się żyć. Znów wyszłam do ludzi. Jest dobrze. Teraz jest czas dla mnie. Wzięłam
się za siebie – jestem na diecie, chodzę na zajęcia fitness, od listopada
zaczynam kolejne studia podyplomowe. Rozpiera mnie chęć działania.
Możliwe, że
po przeczytaniu tego tekstu pomyślicie, że jestem zdrowo walnięta, że niezła ze
mnie wariatka i takie tam. Nie. Jestem normalną osobą. Z podobnymi problemami
boryka się nawet do 25% społeczeństwa. Ja mówię o tym głośno, choć
niekoniecznie z podniesioną głową. Dumna jestem jednak, że udało mi się
wyplątać z tych duszących mnie więzów. To mój wielki sukces, a świat znów jest
piękny. Dlaczego w
ogóle o tym piszę? Przecież nie musi to nikogo obchodzić, takie wylewanie
swoich, jakże osobistych, problemów. Poczułam silną potrzebę napisania o
pozytywnym czasie, który nastąpił w moim życiu. Byłoby to jednak niepełne,
gdybym nie odniosła się do czasu, w którym nie było różowo. Może to też jakaś
forma psychoterapii? A może ktoś boryka się z podobnym problemem, a mój wpis doda
mu otuchy, że nie jest sam, że zawsze jest nadzieja na lepsze? Kto wie?
Niestety takie mamy czasy- coraz więcej problemów dotyka ludzi- nerwice, depresję itd Dokładnie Cie rozumiem
OdpowiedzUsuńWiem kochana, że Ty mnie rozumiesz :*
Usuńpięknie to napisałaś kochana. Wciągnęłaś mnie tym tekstem na maksa, Jakiś czas temu oglądałam nawet program o takich objawach u innych osób i zdarzały się młode osoby opanowane przez paniczny strach przed wyjściem z domu. Bały się czegoś i czuły, że zemdleją. Szkoda, ze tego nie można wyleczyć a jedynie nauczyć z tym żyć i powtarzać sobie, że takie stany mijają po pewnym czasie.
OdpowiedzUsuńSkoro o tym piszesz to znaczy, że uczysz się z tym żyć co jest podstawą. Pamiętaj ten moment załamania to nie objaw słabości, to objaw tego, że zbyt długo byłaś za silna.
Dziękuję Ci bardzo. Ja chyba właśnie nauczyłam się z tym żyć i dlatego jest mi tak dobrze :)
UsuńJakbym czytała o sobie... poza baby blues który mnie akurat nie dopadł - miałam / mam wciąż bardzo podobne objawy. Żyje z nerwicą jakieś 5 lat i dopiero zaczynam robić z nią porządek. Jeszcze długa droga przede mną. Najbardziej dokuczają mi duszności, ta cholerna obręcz i drgawki. Też nie jestem wariatka :)
OdpowiedzUsuńNapisanie tego postu wymagało odwagi bo nie każdy byłby do tego zdolny. Trzymam kciuki za powrót do zdrowia i za to, żeby tamte trudniejsze chwile nigdy już nie powróciły.
OdpowiedzUsuńDoskonale wiem co przechodziłaś:-)to samo mnie sie przytrafiło i dopiero po paru kilku badaniach i po tym jak mi lekarze mowili ze wszystko jest ok doszło do mnie, że jednaak nie umieram i trzeba się wziasc w garść:-)też żyję za granicą i wlasnie jak wyjechaliśmy to się tak naprawde zaczelo:-(ale walcze dalej tak jak Ty i sie nie poddam:-)
OdpowiedzUsuń