Nie poznaję swojego dziecka. Czyżby bunt dwulatka na horyzoncie?

Nie poznaję swojego dziecka. I nie jest to amnezja, na którą cierpię od ostatnich 2-3 tygodni, ani też fakt, że przypadkiem odebrałam ze żłobka nieswoje dziecko. Nie poznaję swojego syna. Tego małego, słodkiego gagatka, którym był do niedawna. Tzn, nie, wróć…. To nie do końca tak. On nadal jest moim cudownym dzieckiem, ale nie poznaję go okresowo. Tak, jak gdyby kilka razy w ciągu dnia miało miejsce rozdwojenie jego jaźni. W kilka chwil z kochanego bystrzaka przemienia się w nieposkromiony kłębek złości, wijący się po podłodze i drący wniebogłosy niczym zarzynane prosię (tak, tak właśnie brzmi). Nic do niego wtedy nie dociera, a ewentualna próba rzeczowej i trzeźwej dyskusji grozi śliwą pod okiem lub wybitym zębem.

Źródło: Internet
Codziennie po pracy jadę po niego do żłobka i już idąc korytarzem próbuję wyczuć minę pani opiekunki stojącej w drzwiach sali. Co usłyszę tym razem? Czy znów uderzył kogoś klockiem, czy rzucił w kogoś ciężką zabawką, a może kolejny raz ostentacyjnie zrzucił ze stolika talerzyk z obiadem, brudząc przy tym siebie i wszystko dookoła w promieniu metra? A jak tym razem będzie wyglądało ubieranie się do domu? Czy będę musiała ganiać za nim po całym budynku żłobka czy niczym mistrz dżudo, obezwładnię go jednym ruchem i ubiorę w kilka sekund?

      Wszystko to bardzo frustruje. Każdego dnia moja matczyna cierpliwość poddawana jest najcięższym próbom, które, mimo moich usilnych starań, kończą się różnie. Powoli zaczynam sobie z tym radzić. Zaczynam rozkminiać co i jak? Każdy atak złości i buntu rozkładam na części pierwsze, niczym psychoanalityk. Myślę intensywnie o tym, co zrobić by ten czas przetrwać bez uszczerbku na zdrowiu? Co zrobić by nie oszaleć? Takie tam moje przemyślenia…
 

      BUNT DWULATKA?
Hasło, które ostatnio słyszę najczęściej. W sumie by się zgadzało – do drugich urodzin pozostało 2,5 miesiąca. Chciałabym wierzyć, że bunt dwulatka skończy się wraz ze skończeniem lat trzech, ale jako mama dwojga dzieciąt, obawiam się, że końcowa stacja pociągu „bunt” mieści się w okolicach urodzin osiemnastych, a w tych cięższym przypadkach to nawet i dalej. Nie pozostaje nic, jak przyzwyczajenie się do stałych prób stawiania oporu i forsowania własnego zdania. Myślę, że dziecko toczy w swej małej główce stałą walkę ze swoimi emocjami, zwłaszcza tymi negatywnymi i samo nie do końca dobrze się z tym czuje.

·         „NIE” I „JA” – ULUBIONE SŁOWA DWA.
Jeszcze brakuje tylko dumnego „moje”, ale to tylko kwestia miesięcy, może tygodni. „Nie” i „ja” to oręże w codziennej walce dziecka o silną pozycję w rodzinnej hierarchii. W sumie nic w tym złego, zwłaszcza, gdy dziecko chce robić wiele rzeczy bez niczyjej pomocy. Nawet jeśli grozi to plamami, mokrą podłogą, brudnymi rączkami czy też piętnastominutowym oczekiwaniem, aż dziecko trafi w nogawkę odpowiednią nogą, najważniejsze są chęci, a każda próba odwiedzenia dziecka od jego zamysłu może skończyć się tym, że za jakiś czas obróci się to przeciwko nam wszystkim. Słowa "nie" nikt nie lubi słyszeć, choć sami wypowiadamy je wyjątkowo często. Czego więc chcieć od dziecka, które stale słyszy nie, nie, nie.

·         TYLKO SPOKÓJ MOŻE MNIE URATOWAĆ.
Zauważyłam, że nic tak nie zaognia sytuacji skrajnego buntu, jak próba przekonania szalejącego dziecka do słuszności zdania rodzica, zwłaszcza mocno zdenerwowanego rodzica. Podniesiony i nerwowy głos jest jedynie przysłowiowym gwoździem do trumny w całej sytuacji. I choć tak trudno poskromić nerwy, trzeba je koniecznie zamknąć w najgłębiej schowanym bunkrze naszej psychiki na tak długo, aż sytuacja zostanie opanowana. Tylko jak to zrobić, kiedy ja próbuję go ubrać, a on wije się niczym węgorz, krzyczy i jest całkowicie oporny na jakiekolwiek moje słowa, a każda rzecz dana mu w celu uspokojenia go, ląduje na ścianie niczym pocisk wypuszczony z wojennej katapulty? Reguła, a zarazem krok numer jeden – milczenie jest złotem. Krok drugi – wdech nosem, wydech ustami. Krok trzeci - policz do dziesięciu (jeśli zdążysz). Krok trzeci – wyobraź sobie, że leżysz na pustej plaży, jest cicho, spokojnie i cudownie. Lepiej? Niekoniecznie? No dobra, najważniejsze, że próbowałam :) 

·         UNIK NAJLEPSZĄ FORMĄ OBRONY?
Trochę jak w boksie – zrobisz unik, a nie dostaniesz po gębie. Tak też jest w przypadku ataku złości małego buntownika. Najlepiej jest unikać sytuacji, które powodują rozładowania atmosferyczne w psychice małego dziecka. U podstawy leży rozpoznanie terenu czyli świadomość tego, co jest iskrą zapalną. W naszym przypadku jest to najczęściej odmowa dziecku lub próba pokrzyżowania jego planów i narzucenia swojej, rodzicielskiej wizji. Na przykład, kiedy przyjeżdżam po Stasia po pracy, po otwarciu Sali, mój synek najpierw biegnie roześmiany w moją stronę po czym w ostatnich sekundach robi sprytny manewr i zaczyna uciekać. Biega po otwartych salach i wszelkich zakamarkach korytarzy. Jeżeli próbuję ten zwyczaj zaburzyć i od razu przejmuję małego do szatni, bunt i histeria murowane. Jeśli natomiast dam mu chwilę pobiegać to ubieranie się przybiera łagodniejszą formę, niekiedy nawet pozbawioną grama łez. Inną sytuacją jest mycie rąk – Stanisław kocha myć ręce i najchętniej spędziłby przy umywalce pół wieczoru. Nie o to przecież chodzi. Żeby uniknąć wynoszenia go z łazienki w spazmach i na siłę, szybko i stanowczo zapowiadam mu każdą kolejną czynność. Czyli jak jeszcze nie zdążył wypłukać rączek już mu mówię, że za chwilę wycieramy rączki. Jeśli mimo to moje próby napotykają na mur niezrozumienia, niczym asa z rękawa, wyciągam kolejny pomysł – chwalenie się. Hasło: „Stasiu, idź pokaż szybciutko Zosi/tatusiowi/babci/komukolwiek, jakie masz czyste i pachnące rączki.” niemalże zawsze gwarantuje sukces. (Słowo „szybciutko” odgrywa tu znaczącą rolę.) Najważniejsze, aby nie dać mu możliwości zbytniego rozbawienia się myciem rąk. Akcja musi być szybka i skuteczna. I jeszcze jeden przykład. Synek mój kocha świnkę Peppę. Najchętniej oglądałby ją godzinami. Nie wyrażam na to zgody i najczęściej tłumaczę mu, że Peppy nie ma, że poszła spać, albo, że telewizor czy komputer nie działają. Mały w ciemię bity nie jest i kitu łatwo mu nie wcisnę. Co robię, gdy widzę, że chęć obejrzenia Peppy jest silniejsza i za chwilę poskutkuje płaczem i rzuceniem się na podłogę? Odwracam uwagę małego czymś innym, co bardzo lubi. U nas ostatnio na tapecie temat zwierząt. Podsuwam zatem delikatnie książkę ze zdjęciami zwierząt (obserwując bacznie, czy za chwilę książka nie wyląduje na moim czole) lub biorę klocki duplo (seria z Zoo), które mały ostatnio męczy z dużym zainteresowaniem.
·        
AGRESJI MÓWIMY STANOWCZE NIE.
Agresja rodzi agresję i trzeba małemu dziecku od początku uświadamiać, że używanie przemocy wobec innych jest złe. Nie można bezkarnie pozwolić, aby biło inne osoby lub żeby w złości zrobiło innemu dziecku krzywdę skutkującą drobnymi urazami (dla mojej córki już małe zadrapanie to rana wymagająca poważnego opatrunku). Ja jestem zwolenniczką kar, drobnych oczywiście (nikt nie mówi tu o zamykaniu dziecka w piwnicy i chłostaniu batem z rzemieni) - kar adekwatnych do wieku i występku małego gagatka. Chodzi o nauczenie dziecka konsekwencji złych czynów. Każdej karze powinno koniecznie towarzyszyć wyjaśnienie za co jest ta kara. Ważne jest również, żeby uczyć dziecko przepraszać. Jeśli chodzi o Stasia, jeszcze napotykamy na opór w tej kwestii (przepraszania), ale nie ustępujemy.


          Z DZIECKIEM JAK Z PIJANYM.
Co to za porównanie? - pomyślicie. Pamiętam radę pewnej osoby – jak twój mąż się napije i mocno cię tym wkurzy, nie opierdzielaj go pijanego bo i tak nic z tego nie zrozumie. Poczekaj aż wytrzeźwieje i wtedy daj mu porządny o-pe-er. Z dzieckiem w szale jest podobnie – niewiele do niego dociera. Czekam zatem aż ciśnienie opadnie i dopiero prowadzę swój monolog. Zwłaszcza, jak tyczy się to zachowań agresywnych, np. pobicia starszej siostry plastikowym słoniem czy metalowym samochodzikiem (tak, takie rzeczy mają u nas miejsce).

·        HARMONIA TO PODSTAWA
Harmonia, niczym Jin i Jang, to klucz do zdrowia fizycznego i psychicznego. U dziecka również, a może nawet przede wszystkim. Na wszystko musi być czas i miejsce. Zaburzenia harmonii powodują dyskomfort i niepokój, a te wyrażane są przez dziecko w sposób oczywisty, ale z kolei budzący frustrację u rodziców. Takie domino. O co mi chodzi? O to, że dziecko musi mieć czas na wyładowanie nadmiaru energii i czas na spokojną zabawę, pozbawioną nadmiaru drażniących bodźców. Jeśli tego potrzebuje, niech pobiega, niech się wykrzyczy, wyszaleje i wypiszczy. Niech wyładuje w ten sposób całą masę gromadzących się w ciągu dnia emocji. Niech również ma czas i możliwość na spokojne, wyciszające zajęcia – układanie klocków, czy puzzli, oglądanie książeczek, rysowanie. Tu muszę stwierdzić, że w pewnych sytuacjach telewizor to wróg spokojnego dziecka, choć przeciwniczką posiadania TV w domu nie jestem. Zauważyłam jednak, że z korzyścią dla moich dzieci jest spędzanie czasu przy wyłączonym telewizorze. Ogłupiające, głośne, drażniące programy i reklamy negatywnie oddziałują na małe główki naszych maluchów. Dziecko chce obejrzeć bajkę? Czemu nie? Niech jednak będzie ona świadomie wybrana przez rodzica. Niech będzie spokojna, ładna, kolorowa i przede wszystkim niosąca wartości edukacyjne i etyczne. 

***

Rodzicielstwo to bardzo wyboista droga. Nietrudno się na niej potknąć czy przewrócić. W tej chwili jestem na odcinku specjalnym, niczym kierowca F1. Widzę, że każde moje dziecko to oddzielna przygoda i oddzielne wyzwanie. Niczym kameleon dostosowuję się do sytuacji, z jakimi na co dzień mam do czynienia. Można się wymądrzać, a realne sytuacje i tak weryfikują naszą siłę psychiczną i fizyczną (czasem w ferworze walki z szalejącym buntownikiem, trzeba go mocno przytrzymać lub wziąć na ręce, co by bidak sobie i innym krzywdy nie zrobił). Żyję wiarą, że bunt minie, że spojrzę za jakiś czas na mego syna i powiem: „Stasiu, to Ty? Wróciłeś?” (to tak z przymrużeniem oka).

A Wy jakie macie doświadczenia w kwestii buntu i ataków złości? Macie dla mnie jakieś rady? Czy w ogóle przechodziliście bunt dwulatka?

1 komentarz:

  1. Ja mam 2,5 latke i to jest bunt dwulatka. Dziś wymyśliłam że zabiorę ją na wycieczkę pociągiem. Niedaleko bo pół godziny drogi. W jedną stronę było super i na miejscu też. A z powrotem zaczęła zachowywać się jak opentana bo nie pozwoliłam jej tażać się po podłodze. No przepraszam bardzo, ale nie. I to było super. Ludzie gapili się całe pół godziny jak dziecko wyrywa się i bije mnie. Wrzeszczy jakbym jej gnaty łamała i co chwilę słyszałam "o Jezu". A dodam że jestem w ósmym miesiącu ciąży. Fajnie jest. Wysiadając płakałam i ja i ona. Wpakowałam ją do samochodu i w domu c.d. ale tu już tylko patrzę żeby się nie zraniła. Nigdy się tak nie wstydziłam. Czułam się jak jakaś patologia. Szczerze to nie mogę teraz na nią patrzeć. I jak tu puścić to w niepamięć?

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku. Jeśli masz ochotę pozostawić komentarz, zrób to śmiało. Będzie mi bardzo miło. Pamiętaj jednak, że nie toleruję szeroko pojętego chamstwa. Na konstruktywną krytykę zawsze znajdzie się tu miejsce :)