Pyszne i zdrowe - wegetariańskie placki warzywne ze słodkich ziemniaków i cukinii, z aromatem curry. Bezglutenowe.

Kiedy gotuję dla swojej rodziny i siebie, stawiam przede wszystkim na naturalne i nieprzetworzone składniki. Mam wtedy gwarancję, że nie funduję moim najbliższym tablicy Mendelejewa, ani porcji utwardzonych, szkodliwych tłuszczów, tylko witaminy i wiele innych składników potrzebnych do zdrowego funkcjonowania organizmu. Poza tym mam też czyste sumienie - nic przecież gorszego niż napychanie dzieci czymś, co w pewnością zafunduje im w przyszłości zdrowotne problemy.

Warzywa to w mojej kuchni obowiązkowi bywalcy - zdrowe, nietuczące, łatwe w przyrządzaniu. Moi domownicy, którzy zdecydowanie nie są z gatunku tych, dla których obiad bez mięsa to nie obiad, sprawiają, że lubię sięgać po dania wegetariańskie. Dziś podzielę się z Wami przepisem na pyszne warzywne placki a'la ziemniaczane.


Nie poznaję swojego dziecka. Czyżby bunt dwulatka na horyzoncie?

Nie poznaję swojego dziecka. I nie jest to amnezja, na którą cierpię od ostatnich 2-3 tygodni, ani też fakt, że przypadkiem odebrałam ze żłobka nieswoje dziecko. Nie poznaję swojego syna. Tego małego, słodkiego gagatka, którym był do niedawna. Tzn, nie, wróć…. To nie do końca tak. On nadal jest moim cudownym dzieckiem, ale nie poznaję go okresowo. Tak, jak gdyby kilka razy w ciągu dnia miało miejsce rozdwojenie jego jaźni. W kilka chwil z kochanego bystrzaka przemienia się w nieposkromiony kłębek złości, wijący się po podłodze i drący wniebogłosy niczym zarzynane prosię (tak, tak właśnie brzmi). Nic do niego wtedy nie dociera, a ewentualna próba rzeczowej i trzeźwej dyskusji grozi śliwą pod okiem lub wybitym zębem.

Źródło: Internet

Na co komu Walentynki?

Globalizacji poddajemy się bez żadnego oporu. Chętnie włączamy do naszego codziennego życia elementy otaczającego nas świata. Czy to dobrze czy źle? Ciężko powiedzieć. Dla równowagi są i zwolennicy i przeciwnicy chłonięcia kultury „zgniłego” Zachodu. Rok marketingowy obraca się według stałego kalendarza – Walentynki i Karnawał, Wielkanoc, długi weekend majowy, Dzień Dziecka, (potem długa przerwa), Wszystkich Świętych, Boże Narodzenie, Sylwester. I według tego szyku zmieniają się sklepowe witryny i wystroje wielu miejsc publicznych.
               
 Za kilka dni Walentynki – odpowiednie dekoracje informują nas o tym od jakiegoś czasu, żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli. Na czerwone serduszka, gołąbki, łabądki, pluszowe misie i inne ociekające miłosnym lukrem motywy niektórzy reagują odruchem wymiotnym. Tak w ogóle to wszystko to jest grubo przesadzone, ble, fu, po co, na co? Czy w stałym związku Walentynki mają sens? Czy jest na nie czas i nastrój?

Do what you love. Love what you do.

Codzienność – to słowo, które zazwyczaj wywołuje u większości z lekka negatywne uczucie, prawda? Od razu przychodzą do głowy stałe procedury i rutyna. Ciężkie poranki z jękami dzieci w tle, pędzenie od przedszkola do pracy, osiem przewidywalnych godzin, a potem z powrotem pęd po dzieci, obiad, zaraz ciemno, kąpanie i spanie. Obraz codziennego życia widziany jakby przez ciemne, ponure szkiełko. A gdyby tak pokochać to, co się robi lub zacząć robić to, co się kocha? Zawiesić na ścianie własnego umysłu obrazek z jakże modną, ale prawdziwą maksymą „Do what you love. Love what you do.”? Czy zmieniłoby to naszą wizję codzienności? Myślę, że tak i to znacząco. Jestem tego dobrym przykładem.