Rysunek prawdę Ci powie. Jak nieświadomie krzywdziłam swoje dziecko.

Przyglądaliście się kiedyś dokładnie rysunkom swoich dzieci? One mają szczególną moc – przekazują otaczającemu je światu wiele istotnych informacji. Czasem bywają zakodowaną informacją, nad którą trzeba chwilę podumać, a innym razem są tak czytelne, że rozumie się wszystko bez zbędnych pytań. Nie lekceważcie ich, gdyż czasem są swoistym listem do najbliższym – wyrażają radość, smutek, czasem strach. Przedstawiają niekiedy emocje, które siedzą głęboko w dziecku i których nie sposób ubrać w słowa. Moja córka dała mi poprzez swoje obrazki do myślenia. W porę się zorientowałam, że krzywdzę swoje dziecko…

Źródło: Internet

Nie ma rodziców idealnych, a jeśli ktoś próbuje świat przekonać, że jest rodzicem idealnym, wiedzcie, że kłamie, oszukuje sam siebie lub pewnych rzeczy zwyczajnie nie dostrzega. Ja w każdym bądź razie idealna nie jestem, a nawet bym rzekła, że do ideału to mi daleko. Popełniam błędy jako człowiek, popełniam błędy jako żona i popełniam błędy jako matka. Przyznaję się do tego i biję w pierś – szczerze wielu swoich czynów i słów żałuję.

No właśnie – słowa. Bywają ostre niczym brzytwa, skutecznie ranią, a przy częstym wypowiadaniu drążą w psychice słuchacza dziurę niczym kropla drążąca skałę. Wypowiadamy słowa ot tak. Przecież wybrzmiewają przez kilka sekund, po czym nic więcej nie słychać. Nad czym więc rozmyślać? Problem w tym, że słowa nie odchodzą w niepamięć. My, dorośli, mamy łatwiej. Jesteśmy już doświadczeni, mamy swój rozum i dumę. Znamy swoją wartość, a to właśnie broni nas przed złą mocą słów niczym niewidzialna tarcza. Czasem robi nam się na krótką chwilę przykro, kiedy indziej spływa po nas niczym po kaczce. Są jednak słowa, które ranią mimo wszystko. Są to słowa najbliższych. Te zamiast się odbić, wbijają się głęboko w umysł.

Do czego zmierzam? Co mają do tego wspomniane na początku obrazki?

Czasem miewam gorsze dni, bywam nerwowa i wybuchowa, zmęczona, a dzieci swoim wszechobecnym jazgotem, jęczeniem i płaczem nie ułatwiają mi przetrwania takich dni. Podobno do mojego samopoczucia przyczynia się Hashimoto, ale ja bym raczej nie chciała wszystkiego zrzucać na tę chorobę. Jako osoba świadoma i zdrowa na umyśle, powinnam nad tym panować. Przynajmniej się starać. Zosia miewa skłonność do płaczu, który w moim, dorosłym, mniemaniu, jest w wielu sytuacjach niepotrzebny. Tłumaczę jej często, że nie musi płakać. Może za to ze mną porozmawiać, spokojnie swój problem wytłumaczyć. Zdarzyło mi się kilka razy, w nerwach, powiedzieć jej, że nie chcę słyszeć jej płaczu. Nie wiedziałam, że tak niepozorne zdanie, będzie w jej małej główce odbijać się dobitnym echem.

Kilka tygodni temu miałam właśnie taki gorszy dzień. Mimo usilnych starań, nie potrafiłam ukoić swojego rozdrażnienia. Wystarczyła jakaś mała kłótna między dziećmi i ich płacz w stereo, żebym wybuchła krzykiem. Zosia, obrażona na mnie i na cały świat pobiegła do swojego pokoiku, ostentacyjnie trzaskając za sobą drzwiami. Już wtedy gorzko żałowałam, że ja, głupia, nie potrafiłam trzymać nerwów na wodzy. Czego mogę wymagać od swoich dzieci, skoro sama muszę najpierw popracować nad sobą? Usiadłam na kanapie, wzięłam kilka głębokich oddechów. Łzy jakoś tak same napłynęły mi do oczu. Przecież nie chcę, żeby moje dzieci pamiętały kiedyś takie sytuacje. Nie musiałam długo czekać, żeby Zosia przyszła do mnie z rysunkiem w ręku. Często tak wyraża swoje emocje, zwłaszcza te negatywne. Podała mi obrazek, a ja widząc, co narysowała, zalałam się łzami. Na rysunku była dziewczynka. Z jej oczu wypływała fontanna łez, a jej buzia była przekreślona dwiema kreskami. Spytałam ją, co oznaczają te kreski. „To jestem ja, kiedy jest mi przykro, a przekreślona buzia oznacza, że muszę cicho płakać, tak, żebyś tego nie słyszała.” Od razu zrozumiałam, że to był efekt moich słów. Słów, którymi rzucałam bezmyślnie. Poczułam się okropnie. Nie zdawałam sobie sprawy, jaką wyrządzałam jej krzywdę. Do tej pory, kiedy myślę o tamtej sytuacji, mam mokre oczy.

Zastanówcie się zatem, co mówicie swoim dzieciom, jak się do nich odzywacie, czy nie sprawiacie im tym przykrości (i nie mam tu na myśli słów typu „nie, nie kupię ci tego lizaka ;)). Ja już wiem, że powiedziałam o kilka słów za dużo. Wszystko dzięki jednemu obrazkowi.

8 komentarzy:

  1. Moja Karinka tez z tych co maja placz na końcu nosa i tez bywają dni kiedy to mnie po prostu drażni. Ale tak jak piszesz, nie ma ludzi idealnych, najważniejsze to mieć świadomośc popelnianych bledow.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj w klubie :) Ja głęboko wierzę, że Zosia z tego płaczu wyrośnie, a w zamian zacznie spokojnie rozmawiać. Na co dzień staram się z nią spokojnie rozmawiać, no ale czasem nerwy puszczają.

      Usuń
  2. I właśnie takie sytuacje robią z Ciebie jeszcze lepszą mamę. Grunt to błędy dostrzegać i próbować je naprawić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak myślisz? Chciałabym być dobrą mamą i chciałabym, żeby tak myślały o mnie moje dzieciaki :)

      Usuń
  3. Wiesz co jest najpiękniejsze? PRZYZNANIE SIĘ DO BŁĘDU!
    Ja wyciągam z niego wnioski :* dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą - przyznanie się do błędu to duży sukces, choć czasem i niezłe wyznanie. Ja nigdy nie miałam z tym problemu. Warto czasem zrobić to publicznie. Chociażby żeby uświadomić sobie, że pomogło to nie tylko sobie samemu, ale również komuś, kto do tej pory zmagał się z podobnym problemem. Pozdrawiam Cię serdecznie :*

      Usuń
  4. Ja do dziś pamiętam kilka słów do słuchu wypowiedzianych na temat mojego płaczu przez wujka, strasznie go wtedy "znielubiłam". Dziś mi już przeszło, ale kiedyś było mi naprawdę przykro. Masz bardzo mądrą córeczkę, i szczęście, że w ten sposób przekazała Ci swoje emocje, teraz wiesz, co zrobiłaś nie tak. Ja myślę, że taka płaczliwość z czegoś wynika i nie jest złośliwym działaniem dziecka czy jego nieporadnością - po prostu my dorośli wolimy przegadać problem, a niektóre dzieci wyrzucają złe emocje płaczem czy krzykiem i nie myśl, że tak jest źle. Ja bym tak tego płaczu się nie czepiała po prostu;) Raczej tuliła, tłumaczyła, ale jeśli na tym etapie jest jej on potrzebny, to niech płacze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o ten płacz, to co raz częściej zaczynam sobie odpuszczać. Po pierwsze, szkoda nerwów. Po drugie, tak jak piszesz, pewnie ona tego czasem potrzebuje lub nie potrafi wyrazić w inny sposób. A tulenie to zawsze dobre rozwiązanie :)

      Usuń

Drogi czytelniku. Jeśli masz ochotę pozostawić komentarz, zrób to śmiało. Będzie mi bardzo miło. Pamiętaj jednak, że nie toleruję szeroko pojętego chamstwa. Na konstruktywną krytykę zawsze znajdzie się tu miejsce :)