Choróbsko po raz n-ty.

Wizyta u lekarza. Osłuchanie,  ostukanie. Jest diagnoza - prawostronne zapalenie płuc. Na szczęście lekkie, ale antybiotyk musi być. Na myśl przychodzi mi jedno słowo - takie na literę "k". Jak nie zapalenie płuc, to oskrzeli. Jak nie urok, to sraczka. To już trzeci raz w tym roku, a przed nami jeszcze druga jego połowa. Pan doktor mnie pocieszył mówiąc, że mieścimy się w normie. Fakt, kaszel Stasia niepokoił mnie już od kilku dni. W weekend byłam z nim nawet w szpitalu dziecięcym, w weekendowym ambulatorium, żeby wykluczyć zapalenie. Młoda pani doktor wykluczyła. Najwyraźniej podawanie kropli odksztuśnych nie pomogło.

I teraz, pewnie jak większość matek chorujących dzieci, biję się z myślami, czy aby na pewno podać dziecku ten cholerny, owiany złą sławą antybiotyk? Który to już raz? A jak mu w ten sposób zaszkodzę? Ale przecież sama nie jestem lekarzem, nie mam wiedzy, która pozwoliłaby mi pozbyć się wątpliwości. Może to po prostu wybór mniejszego zła? Nie wiem i nigdy się pewnie nie dowiem. Wiem, że chcę zdrowego dziecka. Najlepiej byłoby trzymać się od chorób z daleka. Tylko jak? Lekarz mówi, że to zasługa Zosi, no ale przecież nie odseparuję ich od siebie. Nie sądziłam, że będzie tak ciężko. Już straciłam rachubę ile razy, w tych swoich 14-tu miesiącach, Stasiu chorował. 

A miało być tak pięknie. Dziś miał być pierwszy dzień w żłobku. Ehhh... Opadam z sił. Proszę, niech mnie ktoś pocieszy, że nie tylko u mnie takie hocki klocki.

3 komentarze:

Drogi czytelniku. Jeśli masz ochotę pozostawić komentarz, zrób to śmiało. Będzie mi bardzo miło. Pamiętaj jednak, że nie toleruję szeroko pojętego chamstwa. Na konstruktywną krytykę zawsze znajdzie się tu miejsce :)