Ot głupia baba!

Kobieta to chodząca sprzeczność. Wiedzą o tym mężczyźni. Wie też większość kobiet, choć niechętnie się do tego przyznają... A ja? Jaka jestem? Ostatnio się okazało...


                                          ***

Zostawiam dzieci w ogródku z babcią i lecę szybko na górę. Mam trochę czasu dla siebie - muszę się zrobić na bóstwo. Prysznic, włosy, potem szybki makijaż. W międzyczasie dochodzę do wniosku, że spódnica, którą kupiłam kilka dni wcześniej, jest o jakieś 10 cm za długa, a chciałam ją założyć. Ekspresowo wyciągam maszynę do szycia, obcinam materiał i podkładam. 5 minut i gotowe. Pan Mąż już gotowy, nerwowo chodzi w tę i we w tę. Zaczynam rzucać hasłami, co ma spakować do torby. Dzieci będą spały u dziadków - niczego nie może zabraknąć. W pośpiechu szukam drugiego buta. Rozcinam przy tym palec. Teraz jeszcze muszę znaleźć plaster. Cholera. A jeszcze przecież nie pomalowałam paznokci. Robię to pokracznie, omijając skaleczonego palucha. No dobra, jeszcze ostatnie, kontrolne spojrzenie w duże lustro. Jest ok, mogę iść. Wsiadam do samochodu i, niczym dziurawy balon, wypuszczam powietrze. Jedziemy. Dziś mamy wychodne. Mąż "zaprosił" mnie na imprezę organizowaną przez ludzi z pracy - grilla w niedaleko położonym pensjonacie. Fajnie, cieszę się. Naprawdę tego potrzebuję. Odsapnąć, zrelaksować się, pośmiać i wyłączyć tryb "mama".

Dojeżdżamy na miejsce. Impreza już trwa. Piękna pogoda, wszyscy w dobrym humorze. Witają nas uśmiechnięci ludzie. Większości nie znam, ale jest bardzo miło. Do tego pyszne jedzonko i stoły pełne alkoholu. Pan Mąż również wyciąga co nieco zza pazuchy. Ja oczywiście matka jeszcze dokarmiającą, a do tego szofer, wiec uwagę skupiam na jedzeniu.

W miłym towarzystwie czas leci szybko, choć i tak co jakiś czas zerkam na zegarek. Myślami ląduję w mieszkaniu teściów i próbuję wyobrazić sobie, co robią moje dzieci. Jednak obrazy te znikają w oka mgnieniu, jak tylko ktoś zaczyna nową rozmowę. W tle leci muzyka z serii "polskie disco". Niech będzie, co robić? Co odważniejsi ruszają do tańca i widać gołym okiem, że są w swoim żywiole. Z czasem ja też zaczynam przebierać nogami pod stołem. Niekoniecznie w rytm muzyki. To odzywa się zniecierpliwienie. Pan Mąż bawi się dobrze, rozgrzany towarzystwem i popijaną whisky, a mnie już ciągnie coś do domu. No ale nie będę taką zołzą i nie każę żegnać się z ludźmi i jechać do domu. Niech się chłopak trochę pobawi, zwłaszcza, że idzie mu to całkiem dobrze. Niczym w bajce, zbliża się północ - godzina, o której, zgodnie z wcześniejszymi uzgodnieniami w domu, mieliśmy wyjść z imprezy. Szturcham mojego starego gada, ale on, oczami niczym kot że Shreka, przekonuje mnie do złamania naszego wcześniejszego postanowienia. Zostajemy więc nieco dłużej. Nie jestem jednak w stanie skupić się na niczym prócz myślach o moich gagatkach. Przecież wyszliśmy, żeby sobie od nich odpocząć, żeby choć na chwilkę poczuć, że nic nie musimy, a ja, głupia, zamiast korzystać z chwil wolności, odliczam minuty do wyjścia. Problem w tym, że Pan Mąż + alkohol = Pan Filolozofof ;) Wyrwać go z jego potoku myśli i rozważań jest bardzo trudno. W końcu się udaje. Idziemy do samochodu krokiem spowolnionym z oczywistych względów, choć ja najchętniej bym pobiegła, pobijając przy tym swój życiowy rekord na setkę. Po drodze biję się z myślami - iść na dół i przytulić się do dzieci czy zostać na górze i przytulić się do męża. Przez te kilka kilometrów powtórzyłam to pytanie na głos chyba z dziesięć razy, co spowodowało, że Pan Mąż spojrzał na mnie i rzekł: "Widzę Kochanie, że serce podpowiada Ci byś poszła do dzieci, więc idź." Uff, poczułam ulgę i wdzięczność, że pomógł mi podjąć decyzję. Dojechaliśmy do domu. Poszłam szybko spakować jakąś koszulkę do spania i szczoteczkę do zębów. Ledwo weszliśmy do mieszkania, zadzwoniła mama-teściowa z informacją, że Staś się obudził i bardzo życzy sobie mojego cyca. Potwierdzeniem był jego głośny płacz w tle. Niczym torpeda zbiegłam piętro niżej - całe szczęście, że mieszkamy w jednym budynku. Mój synek czekał na mnie cały zalany łzami, powtarzając jedynie pełne żalu "mama". Dziadkowie nie byli w stanie w żaden sposób go uspokoić. Jedynie moja obecność i wtulenie w ramiona przyniosły ukojenie - zarówno Stasiowi, jak i mi. Zosia, mały zuch, nawet nie drgnęła. Zawsze śpi jak kamień, całe szczęście. Ze Stasiem na rękach, uradowanym wizją i bliskością maminej piersi, wsunęłam się po cichu po kołdrę, pod którą smacznie spała Zosia. A kiedy mój młodszy gałgan podłączył się do cyca, spłynęła na mnie fala spokoju i wewnętrznej radości, że jestem tu, gdzie moje miejsce - przy dzieciach.

                                            ***

Też tak macie, że czasem z dziećmi ciężko, ale bez nich jeszcze gorzej? To chyba jakaś niewidzialna nić, może pępowina, która nie pozwala w spokoju oddalić się od siebie na dłuższą chwilę. I tak właśnie udowodniłam, że jestem chodzącym paradoksem - chcę gdzieś wyjść bez dzieci, a jak to zrobię, to chcę do nich z powrotem. Ot głupia baba :)

2 komentarze:

Drogi czytelniku. Jeśli masz ochotę pozostawić komentarz, zrób to śmiało. Będzie mi bardzo miło. Pamiętaj jednak, że nie toleruję szeroko pojętego chamstwa. Na konstruktywną krytykę zawsze znajdzie się tu miejsce :)