No nareszcie! Aż chce się przytoczyć słowa Neil’a Armstronga
o małym kroku i wielkim skoku. 1 września 2015 jest od teraz datą historyczną – datą
wyznaczającą pewną rewolucję, która i tak rozpoczęła się o kilka lat za późno,
choć z pewnością w tym przypadku lepiej późno niż wcale.
Źródło: Internet |
Źródło: Internet |
Dodatkowo, w parze ze zmianą nawyków żywieniowych idzie
próba zachęcenia dzieci do aktywności fizycznej. Nauczyciele wychowania fizycznego będą oceniać
uczniów nie przez pryzmat ich umiejętności, a na podstawie starań i chęci.
Bardzo słusznie. Mówię to jako osoba, która choćby nie wiadomo, co robiła, to i
tak była jedną z ostatnich w biegu na 60 m. Mimo to nigdy zwolnienia z zajęć
nie miałam. A taka moda właśnie panuje – głównie po to, by słabsza ocena z w-fu
nie zaburzyła dobrej średniej ambitnych uczniów i ich jeszcze ambitniejszych
rodziców. Wybaczcie, ale trzeba mieć siano w głowie, żeby fundować dziecku
takie ulgi. Pomijam tu oczywiście sytuacje, w których zwolnienie jest wynikiem
problemów zdrowotnych. Tu nie ma o czym dyskutować. Jednak cała reszta
przypadków to fundowanie dzieciom świetlanej przyszłości, najlepiej przed
ekranem telewizora czy tabletu, z miską chipsów u boku. Wspaniała recepta na
wychowanie lichej lebiegi. I nie chodzi tu o to by każde dziecko osiągało
sukcesy niczym Usain Bolt. Tu rozchodzi się o zdrowe ciało i zdrowy umysł. Dlaczego
umysł? Byłam niedawno u kardiologa, z związku z napadającą mnie tachykardią.
Cudowna pani doktor wysłuchała mnie niczym psychoterapeuta, zbadała moje serce
i jasno stwierdziła, że oprócz domniemanego Hashimoto, powodem moich sercowych
problemów jest stres, a więc stan umysłu. Nakazała mi, w formie lekarskiego zalecenia,
codziennie, przez 6 dni w tygodniu, poświęcić 30 minut na aktywność fizyczną –
intensywny spacer, jazdę na rowerze, basen czy ćwiczenia w domu. I choć by się waliło i paliło, czy najzwyczajniej by mi
się nie chciało, mam koniecznie ruszyć swoje cztery litery. To pozwoli mi
odreagować stres i oczyścić umysł.
Źródło: Internet |
Czy ktokolwiek może stracić na nowych przepisach? Chyba
jedynie sprzedawcy sklepików, którzy nie zarobią już tyle na słabościach i
niewiedzy dzieci. Tylko, że mnie to akurat nie interesuje. Interesuje mnie
dobro moich dzieci, zwłaszcza, że za rok Zosia założy tornister i ruszy we
wrześniu do pierwszej klasy. (Co? Czemu ten czas tak pędzi?) Spotkałam się
oczywiście z argumentem wytaczanym przez przeciwników zmian pod tytułem „dzieci
pójdą na przerwie do pobliskiej Żabki i tak napchają się słodyczami”. Ok.
Zgoda. Tak też może się zdarzyć, ale część szkół jest zamknięta, a uczniowie
nie mają pozwolenia na opuszczanie budynku. Zwłaszcza dzieci z najmłodszych
klas, a to właśnie te są najbardziej narażone na niebezpieczne skutki, jakie
idą w parze ze słodyczo czy chipsoholizmem. Teraz pozostaje tylko kontynuować tę reformę w domach.
Ja jestem na tak. A Wy?
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku. Jeśli masz ochotę pozostawić komentarz, zrób to śmiało. Będzie mi bardzo miło. Pamiętaj jednak, że nie toleruję szeroko pojętego chamstwa. Na konstruktywną krytykę zawsze znajdzie się tu miejsce :)