Poszła baba do dietetyka.

Postanowiłam o siebie zadbać i po raz pierwszy w życiu poprosiłam o pomoc dietetyka. Mam za sobą dwie pierwsze wizyty. Jak było i co teraz będzie?

DLACZEGO ZDECYDOWAŁAM SIĘ NA OPIEKĘ DIETETYKA?

Pierwszy powód, bardzo trywialny i oczywisty, to moja waga. Od urodzenia Zosi zmagam się z nadbagażem. Choć, tak naprawdę, zawsze należałam do osób, które muszą uważać na to, co i ile jedzą. Od czasu wyjazdu za granicę (2007 r.), moje kilogramy, niczym na sinusoidzie, raz były na górze, raz na dole, z tym, że częściej jednak na górze. Prób walki o piękną figurę zaliczyłam wiele. 

Najskuteczniejszą była moja przygoda z tzw. Weight Watchers (Strażnikami Wagi) – dieta ta polegała na pilnowaniu dziennego zapotrzebowania na punkty. Brzmi dziwnie? Już tłumaczę. Każdy produkt spożywczy miał jakąś wartość wyrażoną w punktach, które były wyliczane poprzez wprowadzenie dwóch danych – kalorii i ilości tłuszczów nasyconych. Każdy człowiek natomiast, miał dzienne zapotrzebowanie na jedzenie również wyrażone w punktach. I tak na przykład, moje początkowe zapotrzebowanie (wyliczone m. in. na podstawie wieku, płci, wagi, wzrostu i trybu pracy) wynosiło 19 punktów. Cokolwiek by się nie działo, musiałam się z moim jadłospisem w tych punktach codziennie zmieścić. Oprócz samej zmiany trybu żywienia, co tydzień uczestniczyłam w spotkaniach grupy wsparcia, podczas których każdy był dokładnie zważony, a jego wyniki zapisane w książeczce pomiarów. Każdej takiej grupie przewodniczył lider, który podczas spotkania fundował nam pogadankę na ważne tematy dotyczące diety – jak sobie pewne rzeczy ułatwiać, jak organizować posiłki, jakie produkty wybierać, itp., itd. Na mnie działało to bardzo motywująco, w skutek czego w przeciągu ok. 3 miesięcy, bez większego wysiłku i bez jakichkolwiek treningów zrzuciłam nieco ponad 7 kg. Dla mnie był to ogromny sukces. 

Niecałe dwa miesiące od osiągnięcia tego efektu zaszłam w pierwszą ciążę. Kluczowym momentem był nasz powrót do Polski. Byłam wtedy na przełomie II i III trymestru. Moja aktywność osiągnęła poziom zero – nie pracowałam, dużo odpoczywałam, mamusie gotowały pyszne obiadki. Takim sposobem w ostatnich trzech miesiącach przytyłam kilkanaście kilogramów, co skutkowało wagą 88 kg w dniu porodu. Nie martwiło mnie to szczególnie. Zacznę karmić to zgubię szybciutko – myślałam. Bardzo się pomyliłam. 

Przez pierwszy rok życia mojej córki nie zrzuciłam więcej niż 2-3 kg. Dodam, że trochę ćwiczyłam, uważałam na to, co jem. Efekty były marne. Dopiero pod sam koniec karmienia, kiedy pozwoliłam sobie na nieco konkretniejszą dietę, waga drgnęła. Vitalia to serwis, które pewnie część z Was kojarzy. Można na nim wykupić „spersonalizowaną” dietę na określony czas. Ja wybrałam 3 miesiące. Dieta była w miarę ok, ale miała też swoje minusy – brak bezpośredniego kontaktu z dietetykiem oraz marnowanie się wielu produktów, które użyte częściowo, nie były po raz kolejny uwzględnione w jadłospisie na dany tydzień (mam tu na myśli produkty o krótkim terminie przydatności po otwarciu). Udało mi się zrzucić kilka kilogramów, ale na tym się skończyło. Największą winę ponoszę ja sama – opanowywała mnie monotonia, opuszczała motywacja, a wiecznym zwycięzcą był mój słodyczowy nałóg. To tak w skrócie.

Kolejną kwestia to moje Hashimoto – choroba autoimmunologiczna, niszcząca tarczyce i powodująca jej stan zapalny, mogąca skutkować innymi poważnymi schorzeniami, takimi jak insulinoodporność, cukrzyca czy choroby serca. Czytając o niej w internecie, dowiedziałam się, jak ważna jest w tej chorobie dieta. Moja pani endokrynolog nic na temat diety nie mówiła, a gdy moja mama, również mająca Hashimoto, spytała swojego lekarza o kwestię diety, usłyszała „proszę jeść to, co nie szkodzi”. Nic tylko się śmiać, albo raczej płakać. Oczywistym jest, że lekarze nie mają żadnego interesu w tym, aby skutecznie leczyć pacjentów. Koncerny farmaceutyczne, na takich osobach jak ja – leczących się całe życie, zarabiają pokaźne kwoty. Wspomniałam już wcześniej kwestię poszukiwania wiedzy w sieci. Niestety, informacje, do jakich dotarłam bywały niekiedy bardzo sprzeczne, powodując jedynie mętlik w mojej i tak już skołatanej głowie. Potrzebowałam kogoś, kto moją dotychczasową wiedzę usystematyzuje i naprowadzi mnie na dobre tory.


SPOTKANIE Z PANIĄ DIETETYK.

Rozpoczęłam najpierw poszukiwania dobrego dietetyka. Zawsze tak robię, gdy wybieram się na prywatne wizyty. Oblatuję cały internet, czytam wszystkie komentarze i wybieram tego specjalistę, który cieszy się największym uznaniem i ma duże doświadczenie w danej dziedzinie. Moją panią dietetyk również wybrałam w ten sposób – najważniejsze było dla mnie to, że na co dzień ma do czynienia z pacjentami chorymi na Hashimoto. 

Umówiłam się na pierwszą wizytę, a na maila otrzymałam całą instrukcję – jak mam się przygotować do pierwszego spotkania, jakie badania mam zrobić, co wypełnić. Otrzymałam długi wywiad zdrowotny do wypełnienia i listę wymaganych badań. Kiedy się wreszcie spotkałyśmy, a piszę „wreszcie”, ponieważ moje przeciągające się zapalenie płuc kolidowało z moimi dietetycznymi planami, pani Natalia bardzo długo ze mną rozmawiała. Wizyta trwała ponad godzinę – w bardzo miłej atmosferze. Pani Natalia okazała się przesympatyczną, otwartą i niezwykle energetyczną osobą. Dało mi to poczucie bezpieczeństwa i wzbudziło moje zaufanie. Kolejno przeszłyśmy przez moje odpowiedzi udzielone w wywiadzie zdrowotnym, ustaliłyśmy dlaczego się zdecydowałam na jej pomoc i jakie są moje cele. Po tym wszystkim zostałam zważona z pomiarem tkanki tłuszczowej i wody, pani dietetyk pomierzyła wszystkie moje obwody i wyliczyła co i jak z moją aktualną wagą. Ogólnie nie jest dobrze. Mam nadwagę, a mój metaboliczny wiek, na który składają się pobrane przez panią Natalię parametry, to…uwaga!!!... 45 lat!!!! O 14 lat więcej niż mi podpowiada moja data urodzenia. Poczułam na tyłku niezłego kopniaka. Kolejna wizyta, podczas której otrzymałam analizę wyników badań, zalecenia oraz jadłospis, odbyła się po kilku tygodniach. Wszystkie najważniejsze kwestie zawarte zostały w ponad 40-to stronicowym, wydrukowanym i spiętym materiale, który otrzymałam. Poza tym pani dietetyk wytłumaczyła mi najważniejsze kwestie i odpowiedziała na nurtujące mnie pytania. Jej podejście do mnie oraz ogrom posiadanej wiedzy, upewniły mnie w tym, że dokonałam dobrego wyboru. Z głową pełną informacji i motywacji, z uśmiechem na twarzy wyszłam z jej gabinetu po godzinnej wizycie, trzymając pod pachą moją nową biblię – mój plan żywieniowy. Umówiłyśmy się na kolejną wizytę w połowie maja. Do tego czasu muszę wdrożyć w życie nowe zasady. Jestem bardzo ciekawa, jakie będą efekty.



MOJE WRAŻENIA.

Najważniejsza kwestia – nic samo nie przyjdzie. Nowe zasady początkowo mogą być nieco problematyczne – nasze ciało i nasz umysł wiodły sobie do tej pory „spokojne” życie, a tu nagle takie zmiany. Wszystko dla mojego dobra, prawda? Takie myślenie daje mi dużo siły. Wierzę, że będzie dobrze.

Bardzo się cieszę, że nareszcie ktoś wykształcony i ciągle się szkolący w dziedzinie dietetyki, pomógł mi pozbierać do kupy informacje przeczytane tu i ówdzie. Wiem, co jest dla mnie dobre, a czego muszę się raz na zawsze wyzbyć ze swojego jadłospisu. Jak poszczególne pokarmy wpływają na stan mojej choroby.

Po raz pierwszy w życiu ktoś tak dokładnie przeanalizował moje wyniki badań. Lekarze pierwszego kontaktu, widząc wyniki mieszczące się w laboratoryjnych normach, przytakiwali głowami i mówili, ze wszystko jest w porządku. Tu dowiedziałam się o czym świadczą wysokości konkretnych parametrów, jakie mam niedobory, czym one skutkują na co dzień i jak je uzupełnić. Pani dietetyk rozwiała pewne mity, wyjaśniła dlaczego tak, a nie inaczej mam się odżywiać i jak to wpłynie na mój nadwyrężony układ odpornościowy. Dowiedziałam się wielu ciekawych i ważnych dla mnie rzeczy.
Najważniejsze jest to, że czuję się bardzo zmotywowana, choć czasem bywa trudno. Wiem jednak, że muszę dać z siebie wszystko, żeby usatysfakcjonować samą siebie, ale też i panią dietetyk. Największą próbą są imprezy okolicznościowe, na których wiele dań to produkty zakazane. Całe szczęście zawsze mogę liczyć na wsparcie mojej mamy, która odżywia się w podobny sposób. Razem nie jemy glutenu i nabiału, wspólnie przygotowujemy niektóre posiłki i zdecydowanie ułatwia to codzienne funkcjonowanie. To nie wszystko – mój kochany małżonek, otrzymawszy wyniki badań wykonanych w ramach programu profilaktyki chorób serca, postanowił się wziąć za siebie, dzięki czemu nie muszę się gimnastykować w kuchni z różnymi daniami dla każdego członka rodziny. Wspólnie jemy zdrowo. 

Jest oczywiście jedna mniej wygodna kwestia – koszty. Prywatna opieka dietetyka to niemały koszt, zwłaszcza na początek. Wszystko zależy od wykonywanych przez nas badań, ale trzeba się liczyć na początek z wydatkiem rzędu 500 – 1000 zł. Potem pozostaje koszt wizyt kontrolnych, suplementacji i ewentualnych dodatkowych badań, które mogą okazać się koniecznie w trakcie leczenia. Ogólnie trzeba na to troszkę poodkładać. Może ktoś stukać się w głowę, ale prawda jest taka, że mamy tendencję do prokrastynacji – przekładamy sprawy, które powinny być dla nas najważniejsze. Nie zrobię sobie badań bo nie mam pieniędzy lub czasu, przełożę je na kiedy indziej. Tak się dzieje, prawda? A co robimy, gdy psuje się nam samochód niezbędny na co dzień? Robimy wszystko, żeby jak najszybciej go naprawić. Często nie liczymy się z kosztami. Czy auto jest ważniejsze od zdrowia? 

Ja wychodzę z założenia, że mam jedno ciało, jedno zdrowie i jedno życie. Zamierzam o nie zadbać, niezależnie od poniesionych kosztów.

Myślę, że będę Wam na bieżącą dawała znać, jak mi idzie i czy jestem zadowolona ze współpracy z panią dietetyk. Trzymajcie za mnie kciuki, pliiiiz :)

2 komentarze:

  1. Jak już pisałam, trzymam kciuki!
    Będę obserwować jak Ci idzie bo sama mam hashimoto i wiem, że powinnam coś z tym zrobić, ale... No właśnie koszty na razie są dla mnie nie do przeskoczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wsparcie :) Będę na bieżąco informować, jakie są efekty :) Wiesz, jeśli nie chcesz iść do dietetyka to przynajmniej wyklucz z diety 3 rzeczy: gluten, produkty mleczne (oprócz masła) i cukier (zastąp ksylitolem), do tego jedz regularnie - nie częściej niż co 3-4 godziny. Nie pij kawy, nie przesadzaj z psiankami (ziemniaki, pomidory, bakłażan i papryka). Warto sprawdzić poziom witaminy D3 - u mnie krytyczny. Jak będę miała chwilę to się do Ciebie odezwę :)

      Usuń

Drogi czytelniku. Jeśli masz ochotę pozostawić komentarz, zrób to śmiało. Będzie mi bardzo miło. Pamiętaj jednak, że nie toleruję szeroko pojętego chamstwa. Na konstruktywną krytykę zawsze znajdzie się tu miejsce :)