Cierpienie uszlachetnia, biadolenie niekoniecznie.

Pamiętam pewną sytuację sprzed wielu lat. Uczyłam się wtedy jeszcze w liceum, byłam w pierwszej lub drugiej klasie. Miałam bardzo duże problemy z kolanem i musiałam chodzić na rehabilitację. Całe szczęście przychodnia, do której byłam skierowana, mieściła się blisko mojej szkoły – mogłam zwolnić się na godzinę i pójść, a właściwie dokuśtykać na zabieg. Czasami trzeba było posiedzieć na korytarzu i grzecznie poczekać na swoją kolej. Któregoś razu, gdy szłam w stronę poczekalni przy gabinecie zabiegowym, zdziwiłam się bardzo. Ławki zajęte były przez grupę starszych osób – przeniesiono im wizytę do gabinetu w pobliżu sali rehabilitacyjnej. Znalazłam kawałek wolnej ławki i usiadłam.
W sumie nic w tym nadzwyczajnego, ale spokój mojego oczekiwania został zaburzony bardzo prędko. Mimochodem mózg mój zaczął wyłapywać informacje z rozmów toczących się w moim sąsiedztwie. Chętnie bym się przesiadła, ale nie było gdzie. Mogłabym też sobie pójść i postać gdzieś w szarym kącie korytarza, ale kolano nie pozwalało. Tak więc siedziałam i słuchałam, a z każdą kolejną minutą robiło mi się gorzej. Każdy chciał coś powiedzieć i najlepiej, gdyby jego słowa zrobiły na słuchaczach największe wrażenie. „Pani, ja mam takie nadciśnienie, że ledwo żyję, Pani.” „A ja jestem po trzech operacjach i jeszcze mnie czeka kolejna.” „Panie kochany, ja to biorę tyle leków, a teraz lekarz przepisał mi jeszcze coś nowego” „Patrz Pani, jakie mam palce pokrzywione. Boli strasznie, nic zrobić nie mogę.” „Ja jestem po chemioterapii, ale moja sąsiadka miała to samo i niedawno zmarła.” O matko, po kilku minutach siedzenia w towarzystwie tych energetycznych wampirów, poczułam się o jakieś 50 lat starsza, a do tego schorowana i cierpiąca. Czułam, że jeszcze chwila, a przestanie mi się chcieć żyć. Ilość jakże zbędnych informacji, które do mnie dotarły, była zdecydowanie za duża. Siedząc tam przez jakieś 10 minut nie usłyszałam ani jednej pozytywnej rzeczy. ANI JEDNEJ! Tylko choroby, śmierć i licytacja, kto bardziej cierpi i kto ma gorzej w życiu. Jak gdyby zajęcie w tym wyścigu pierwszego miejsca było największą nobilitacją dla zwycięzcy. Kiedy usłyszałam swoje nazwisko, z radością poderwałam się, zapominając o bolącym kolanie. Chciałam uciec z tamtego gniazda – miejsca, w którym stężenie ludzkiego biadolenia było powyżej bezpiecznej normy. Jedyne, co mi wtedy przyszło do głowy to myśl, że pewnie jestem za młoda by tych ludzi zrozumieć. Minęło 14 lat, a ja nadal pamiętam tamtą sytuację i nadal to wspomnienie wzbudza we mnie niemiłe uczucia.

To chyba ulubiony sport Polaków – narzekanie i biadolenie mamy we krwi, choć nie można tu wrzucać wszystkich do jednego wora. Ja narzekać nie lubię, choć nie powiem, że nigdy tego nie robię. Czasem trzeba rzucić jakimś „chu” i „ku” żeby na nowo poczuć radość życia. Zastanawiam się jednak czy takie osoby, jak te, które miałam "przyjemność" słuchać te kilkanaście lat temu, znajdują w życiu coś pozytywnego? Choćby najmniejszą rzecz? Czy życie jest dla nich udręką? Bo tak to brzmiało. A może to tylko potrzeba wygadania się? Potrzeba bycia poklepanym po plecach i usłyszenia "stary, ty to masz ciężko". Potrzeba bycia zauważonym. Problem w tym, że najczęściej chcąc być zauważonym, nie zauważa się innych.
Uczestnicy słownych przepychanek nie słuchają się nawzajem. Czekają, niczym konie biorące udział w wyścigu, aż otworzy się bramka i będą mogli ruszyć. Klapki na oczach zasłaniają im innych uczestników. Widzą tylko swój cel. Istnieje tylko słowo JA. To tak jak z opowieściami o porodach. Każda chce wykazać się największym bohaterstwem i hartem ducha. Może uczyni to z niej lepszą matkę, a może w oczach innych uznana zostanie za prawdziwą wojowniczkę. "Ja to miałam ciężki poród." "Ja się nacierpiałam." "Boże, s co ja przeszłam."  Opowiadając o swoim cierpieniu ładujemy baterie do dalszego działania. Trochę to dziwne - niby narzekamy, a jak byśmy byli z tego jednocześnie dumni. A tak naprawdę to ci, którzy prawdziwie cierpią najczęściej milczą.

Śmieję się trochę z tego, bo sama też czasem biorę udział w licytacji. Tak mimowolnie. Ale tylko CZASEM :)Taka ludzka natura. Jednak od chronicznych malkontentów i pesymistów trzymam się z daleka. Szkoda mi mojej energii, choć nie myślcie, że patrzę na życie przez różowe okulary. Wyznaję zasadę neutralnego podejścia do życia. Tak jest najbezpieczniej.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku. Jeśli masz ochotę pozostawić komentarz, zrób to śmiało. Będzie mi bardzo miło. Pamiętaj jednak, że nie toleruję szeroko pojętego chamstwa. Na konstruktywną krytykę zawsze znajdzie się tu miejsce :)