O co ten szum? Przeczytałam więc się wypowiem - "Pięćdziesiąt twarzy Greya" E. L. James

Wiem, wiem, wiem. Ile można wałkować ten temat - kotlet odgrzewany tysiące razy, albo pewnie nawet i więcej. Ja w przypływie fali ekscytacji, czuję, że MUSZĘ uzewnętrznić siebie i podzielić się opinią. Tak szczerze, to myślę, że podświadomie chcę się pochwalić całemu światu, że przeczytałam JAKĄŚ książkę (nie ważne jaką). Przyznaję - nie jestem molem książkowym. Właściwie nie czytam ich prawie w ogóle. Nie jestem jednak literacką ignorantką, samo czytanie sprawia mi dużą przyjemność, ale gdy mam chwilę dla siebie i staję przed wyborem - muzyka, film, internet, relaks przy kawie i babskiej gazecie, zrobienie sobie manicure i pedicure, sen, blog, maszyna do szycia czy książka, to ta książka jest rzeczywiście ostatnią rzeczą, po jaką sięgam. No ale...
W zeszłym roku, wczesnym latem, wpadłam po coś do Empiku. Stojąc przy kasie, wzrokiem przeleciałam po produktach objętych promocją. Jakieś płyty, durne gadżety i książka. Ale jaka książka. "Pięćdziesiąt twarzy Greya" (lub jak to namolnie powtarza mój mąż "50 twarzy geja"). Cena 19.99. Nie zastanawiając się długo, chwyciłam egzemplarz i wrzuciłam do koszyka. Tyle się nasłuchałam o tej książce, a opinie były skrajne, zdecydowałam więc, że muszę się sama przekonać, o co ta cała afera. Do tego lato, relaks w ogródku na leżaku (oczywiście tylko, gdy będzie pozwolenie od dzieci), słoneczko, śpiew ptaków (jeżdżące po głowie TIRy pominę) - perspektywa całkiem zachęcająca do lektury, która, zgodnie ze zdaniem wielu, miała pomóc mi się skutecznie odmóżdżyć. No i cena - dwie dychy za książkę dać mogę.

Zaczęłam czytać. Książkę tę wciąga się nosem. Język nieskomplikowany. Strony przekładałam w tempie, jak na mnie przystało, ekspresowym. 1/3 książki za mną, a seksu ani widuje ani słychu. Pomyślałam wtedy, że opinia książki ociekającej erotyką i to w dodatku w wydaniu extreme, jest grubo przesadzona. Aż w końcu - pierwsza scena. Szczegółowo opisane czynności kochanków. Przeczytałam i co? I nic szczególnego nie poczułam. Motyli w brzuchu i prądu w miejscach zakazanych brak. Ktoś mógłby mi zarzucić sypialnianą oziębłość, ale stanowczo podkreślam, że taka mnie nie dotyczy. 

Grey mnie nie kręcił, ani tym bardziej nie uzależnił, więc pod koniec wakacji książkę odłożyłam na półkę z myślą, że jeszcze kiedyś do niej wrócę.

Pod koniec lutego wybierałam się na ponad 4-godzinne badanie krwi i potrzebowałam jakiejś lektury, by zabić czas pomiędzy pobieraniami. Pomyślałam, że to świetna okazja by wymęczyć Greya do końca. No i tak też się stało. Poczytując książkę w wolnych chwilach, przerzuciłam ostatnią stronę w zeszłą sobotę, a w mojej głowie powstała myśl "no jak to, ale co teraz?", wielka i mrygająca jak neon nad burdelem w Las Vegas. Co się zatem stało? Może po kolei...


Od czasu liceum nie pisałam streszczeń, więc i tu nic nie będę streszczać. Poza tym, nie chcę psuć planów tym, którzy dopiero zamierzają po książkę sięgnąć. O samej książce parę słów jednak napiszę...

JĘZYK - nieskomplikowany i łatwo przyswajalny. Dialogi i opisy jasne i zrozumiałe. Język polski nie pozwala na zabawę tytułem książki, który w języku angielskim odnosi się zarówno do osoby Christiana jak i koloru szarego, no ale to na marginesie. Występujące gdzieniegdzie w tekście bluzgi nie przeszkadzały mi. Irytowała mnie natomiast częstotliwość, z jaką używane były wszystkie odmiany słowa "nabrzmiały". Nie wiem, ale może autorka chciała, abym za każdym razem wyobrażała sobie nabrzmiałe części ciała Greya i jego kochanki? Może. Nie wyszło jej. 

FABUŁA - początkowo nieco nudnawa, choć były fragmenty, które zapowiadały rozwinięcie niektórych kwestii. Ja stwierdzam, że moje zaciekawienie wzrosło dopiero po przekroczeniu połowy książki. Nie ze względu na jakże dobitnie opisane relacje seksualne bohaterów, ale raczej na rozwijający się wątek uczuciowy oraz na coraz głębsze "studium" postaci Greya. Zaciekawienie moje wzbudziła również rozpoczynająca się w tej części i zakładam, że kontynuowana w kolejnych tomach, przemiana tytułowego bożyszcza.

SEKS - jest - no bo przecież każda strona tej książki, zwanej "porno dla mamusiek", miała ociekać seksem w wersji hardcore. Od połowy jest go sporo. Dokładne opisy informują czytelnika o tym gdzie, co i jak włożono. To zapewne dla tych, którzy potrzebują jednoczesnej projekcji scen w swojej głowie w skali 1:1. Czy mi się to podobało? Zdecydowanie można było, jak dla mnie, pewne kwestie pominąć, począwszy od opisywania smaku płynów ustrojowych, skończywszy na instrukcji wyciągania zakrwawionego tamponu partnerce mającej właśnie miesiączkę. Prędzej napawało mnie to chęcią puszczenia pawia niż wskoczenia mężowi do łóżka. 

Co się zatem stało, że książka mnie wciągnęła, a zamykając ją poczułam wyraźne uczucie żalu? Szczerze? Wylazła moja babska natura - zaczęło się robić romantycznie, uczuciowo i zmysłowo, a takie klimaty zdecydowanie bardziej mi odpowiadają. Do tego książka zakończyła się w sposób wręcz nakazujący mi sięgnąć po kolejny tom. Zwyczajnie zżera mnie ciekawość, co się dalej wydarzy i na pewno prędzej czy później pożyczę od kogoś tom drugi. Kupować zamiaru nie mam, chyba że będzie w promocji za dychę.

Na czym więc polega sukces Greya? Moim zdaniem jest to książka poruszająca tematy lubiane przez większość kobiet - miłość, tworzący się związek i cała otoczka wokół tego procesu, sercowe rozterki, trochę romantyzmu. No i oczywiście seks - temat podjęty w bardzo otwarty i odważny sposób, a że dzisiejsze młode kobiety to osobniczki wyzwolone i już nie tak pruderyjne, jak nasze mamy czy babcie, to szybko ten temat podjęły.

Czy polecam? Szczerze, nie wiem. Nie jest to pozycja dla osób wybierających tylko i wyłącznie ambitną literaturę, a raczej dla kogoś kto:
A. chce się odmóżdżyć;
B. lubi harlequiny, romanse, rozstania i powroty;
C. potrzebuje dostarczyć sobie wrażeń erotycznych bo np. partner ma braki lub brak mu partnera;
D. chce się nauczyć od Christiana Greya paru sztuczek;
E. chce, tak jak to było w moim przypadku, przekonać się na czym polega fenomen tej książki.

Na film nie poszłam, ale pewnie kiedyś obejrzę. Może jak puszczą w TVNie, a może wcześniej. Na pewno odtwórcy głównych ról odbiegają od moich wyobrażeń, zwłaszcza Grey. Że akurat takiego aktora wybrali... Zwyczajnie nie mój typ. Kocham za to tę filmową wersję "Crazy in love" Beyoncè. Posłuchajcie...


A  Wy jakie macie wrażenia? Chętnie poznam Wasze opinie? Warto zawracać sobie tyłek pozostałymi tomami?

8 komentarzy:

  1. Ja zdecydowanie wolę piosenkę o której pisałam tu:
    http://warmiaczka.blogspot.com/2015/02/walentynkowa-ale-zdrowa-kolacja.html
    Przeczytałam drugi tom-podobał mi się, teraz jestem w trakcie trzeciego ale trochę mi się znudził więc odłożyłam... Zbyt dużo seksu na raz hehe... Ale to też dlatego, że w między czasie przeczytałam "polskiego Greya" : http://warmiaczka.blogspot.com/2015/03/polski-grey.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Ty masz II tom Greya? Jak tak to chętnie pożyczę :)

      Usuń
  2. Nie sięgnę nigdy po tę lekturę. :D ale moją opinię znasz bardzo dobrze. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam wszystkie 3 części jak byłam w ciąży....Zwykłe romansidło jak dla mnie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje uczucia odnośnie tej książki są wciąż mieszane... Zżera mnie ciekawość, ale na pewno nie popadłam w jakiś zachwyt. Tak jak Ty, traktuję to jako romansidło.

      Usuń
  4. Przeczytałam i jakoś mnie nie porwało. Obejrzałam film i jak dla mnie to komedia. A raczej mhm parodia. No jak zwał tak zwał. Nic dziwnego, że akurat teraz ekipa filmu się wykrusza. Może doszli do wniosku, że nie warto ;)
    Z soundtracku uwielbiam Love me like you do Ellie Goulding. Piosenka jest przepiękna. Aż szkoda, że do takiego filmu ją wykorzystali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję, że muszę obejrzeć ten film żeby się przekonać. A piosenka Ellie też bardzo mi się podoba :)

      Usuń

Drogi czytelniku. Jeśli masz ochotę pozostawić komentarz, zrób to śmiało. Będzie mi bardzo miło. Pamiętaj jednak, że nie toleruję szeroko pojętego chamstwa. Na konstruktywną krytykę zawsze znajdzie się tu miejsce :)