Szczęściara i słoiki.

Żyjesz z dnia na dzień. Masz u swego boku osobistego "księcia z bajki" (przynajmniej kiedyś nim był). Masz też cudowne dzieciaki. Pracujesz zawodowo lub w domu. Ogólnie jesteś zdrowa, nie ma przecież co narzekać na obolałe plecy, szwankującą tarczycę, lekką nerwicę czy wariujące od czasu do czasu serce (i to nie z przyczyn uczuciowych). Wstajesz i kładziesz się codziennie o tej samej porze. Odruchowo parzysz kawę, robisz zakupy, przytulasz dzieci i męża. Wszystko wydaje się takie oczywiste. Wszystko przyjmujesz za coś, co jest pewne. Czy aby tak jest na pewno? Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co masz?


Potrafię "godzinami" przyglądać się swoim śpiącym dzieciom. Są takie, jakie sobie wymarzyłam - śliczne i zdrowe. Były w stu procentach zaplanowane. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogłoby ich nie być, że mogłabym co miesiąc ze łzami w oczach patrzeć na jedną kreskę na teście i z ogromnym niepokojem wyczekiwać niepewnego. Będąc w obydwu ciążach, chodząc do lekarza, nie myślałam nigdy, że podczas którejś z wizyt usłyszałabym jakąś złą wiadomość. To samo dotyczyło porodów - miałam je przejść tak, jak większość kobiet - naturalnie i bez większych komplikacji. Tak też było.

Kiedy myślę o swoim mężu, wiem, że nieraz jestem dla niego zołzą. Wyliczam mu wypite piwa i siarczyście opieprzam, gdy po raz kolejny tłumaczę mu coś, czego on nie może zapamiętać (zazwyczaj dotyczy to obsługi dzieci). Cierpliwości to ja nie mam. Wiem jednak, że lepszego niż on nigdy bym nie znalazła. Lepszego dla mnie. Tak zgranego. Kocham go z całych sił, również za wszystkie jego wady, które po tylu latach bycia razem (15!!!!! - o zgrozo, to połowa mojego życia) stały się naszymi wspólnymi wadami. Zbieram w swojej pamięci każdą wspólną chwilę, zwłaszcza sobotnie i niedzielne poranki, które uwielbiam - kawka od męża smakuje najlepiej. Zawsze, gdy się rozstajemy w ciągu dnia,  proszę go, aby uważał na siebie. Nie wyobrażam sobie życia bez niego.

Wspomnienia z dzieciństwa wywołują u mnie uczucie ciepła na sercu. Widzę siebie biegającą w pięknym ogrodzie dziadków, słyszę "strzelające" nadgarstki mamy plotącej mi warkocze, przypomina mi się jedyny w swoim rodzaju smak słodyczy, które tata przywoził z Niemiec. Tak wiele zawdzięczam moim rodzicom, którzy bardzo się starali ułatwić mi start w dorosłość. Do dziś są dla mnie wielką podporą.

Pracę mam, choć może nie jest to praca marzeń. Realizuję się oprócz tego muzycznie, a to akurat dla mnie bardzo ważne.

Wszystko to wydaje się takie oczywiste. No bo czemu miałabym żyć inaczej? Jednak od czasu do czasu uświadamiam sobie, że jestem prawdziwą szczęściarą. Uświadamiam to sobie wtedy, gdy na swojej drodze spotykam ludzi, których życiorysy nie do końca potoczyły się tak, jak by tego chcieli. Gdy dowiaduję się, że ktoś ciężko choruje lub ma nieuleczalnie chore dziecko lub nie ma dziecka wcale, a pragnie go najbardziej na świecie. Tu zerkam z niedowierzaniem w stronę tych, którzy za możliwość realizacji tego ostatniego marzenia chcieliby wsadzać za kratki. Brak słów. Myślę o tym wtedy, gdy słyszę od koleżanek opowieści o ojcach alkoholikach czy matkach będących prawie jak obce osoby.

Uświadamiam sobie wtedy, że nie mam na co narzekać, a właściwie to nie powinnam mieć prawa narzekać i chcieć od życia Bóg wie co. I tak dostałam od losu bardzo wiele. Jestem szczęściarą.

Mój znajomy, starszy i bardziej doświadczony życiowo,  powiedział mi kiedyś: "Karolcia, wspomnienia są bardzo ulotne. Łap je i zamykaj w słoiki". Tak też więc robię...


Naprawdę jestem szczęściarą.

1 komentarz:

  1. Ważne jest docenianie tego co się ma :) Też mogę powiedzieć o sobie szczęściara, ponieważ mam wszystko to co warte jest w życiu. Każdemu tego życzę :) Jasne, że czasem narzekam, ale później myślę sobie, że w sumie nie mam na co :)

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku. Jeśli masz ochotę pozostawić komentarz, zrób to śmiało. Będzie mi bardzo miło. Pamiętaj jednak, że nie toleruję szeroko pojętego chamstwa. Na konstruktywną krytykę zawsze znajdzie się tu miejsce :)